SAM_1717

Nie wiele dawniej, jak tydzień temu skakałam z radości i śmiałam się w głos, gdyż właśnie miałam dostać na tydzień, do testów topowy model Speca. Oczywiście natychmiast po wstępnej rozmowie telefonicznej pobiegłam do komputera i wystukałam w mojej ulubionej wyszukiwarce “Specialized Fate”.

Dorota Rajska

Nie będzie żartem, że zadrżałam z wrażenia kiedy zobaczyłam specyfikację. Nie wiem, czy mężczyźni też tak mają, nawet nie wiem jak inne kobiety reagują na bardzo dobre wieści, ale ja westchnęłam i cicho zachichotałam. Byłam w pracy, w korporacji, gdzie nieustannie staram się zrobić karierę. Nie mogę tracić tchu z powodu jakiegoś roweru. Możecie sobie wyobrazić jak wyglądała reszta mojego dnia. Koleżanka widząc promienny uśmiech na mojej twarzy, powiedziała “Wiesz Dorota, chyba ten nowy projekt ci służy. od kiedy w nim jesteś wyglądasz jak pszczółka”. “Taaak... “ odparłam i uśmiechnęłam się grzecznie. Czyżbym nie kontrolowała własnego ciała? Starałam się zachowywać normalnie, a nie histerycznie wymachiwać rękoma.

Tak więc Fate zawładnął moim życiem przez 7 dni. W moim domu zakazanymi stały się słowa: rower, maraton, podjechałam, zjechałam, wyprzedziłam, przerzutki... i tak dalej. Podobno, nie należy nazywać rzeczy z którymi przyjdzie nam się rozstać, bo się do nich przyzwyczajamy - tak przynajmniej twierdził bohater “Potworów i spółki”, ale wszystkie moje rowery mają imiona, ten nie mógł być gorszy. No i jak bym się do niego zwracała?

SAM_1717
O pierwszych dwóch dniach z Fate’m możecie przeczytać w “Daj dziewczynie rower”, ale miałam jeszcze 5 dni. Nie zamierzałam ich zmarnować. Biłam rekordy prędkości na prostych pod wiatr aż mnie płuca piekły. Zjeżdżałam z górek, które dotychczas mijałam szerokim łukiem i po raz pierwszy w życiu próbowałam podjeżdżać tam, gdzie się “nie dało”. Owszem, nie zawsze się udawało, ale próbowałam!

Normalnie bym sobie odpuściła, bo po co się tak męczyć? Zwykle to wszystko działo się w drodze do pracy. Przecież przez następne 8 godzin musiałam pracować, a to wymaga bycia przytomnym. Ale wtedy pomyślałam, że jak nie teraz, to nigdy. I cisnęłam.

Z pracy do domu wybierałam trasę “krajoznawczą”. Dłuższą, ale za to trudniejszą. Nie omijałam schodów i podskakiwałam na wybojach. Normalnie się krępuję robić takie rzeczy. Z podziwem patrzę na piękne kobiety w spódnicach i kapeluszach na kwiecistych holenderskich damkach, króre pedałują raz i jadą 2 minuty. A ja? Taki łobuz. Ale w mojej głowie znów pojawił się diabełek “masz kask i okulary, nikt cię nie pozna. Dajesz”. Siedziałam na rowerze, który kosztował dużo i ważył mało. Nie mogłam nie skorzystać.

Wykonałam więc kilka telefonów. “Mam Fate’a, idziemy pojeździć?”. Ekipa stawiła się bez najmniejszych oporów. Jak dzieci....

473923_10151407077540471_893995470_23347664_1405132681_o
Koledzy są dużo bardziej odważni niż ja i zjeżdżają tam, gdzie ja zwykle się boję. Jest taka jedna górka z której kiedyś nie zjechałam. Znów wymyśliłam sobie, że teraz albo nigdy i pojechaliśmy. Już na sam jej widok, górka wydała się mniej straszna (ile to sprzęt potrafi zmienić...). Nie powiem, trochę się bałam, ale przecież rower taki stabilny, I pojechałam!. A potem jeszcze raz! Jak dziecko...
Później były zjazdy, podjazdy i ogólne wygłupianie się w stylu “duże dzieci się bawią” (albo “tak się bawią rodzice gdy ich dzieci nie patrzą”). Ile to szczęścia daje zjechanie po schodach przy entuzjastycznych okrzykach kolegów, robiąc taki raban, że przechodni tylko kręcą głowami i czym prędzej oddalają się bo “ta dzisiejsza młodzież...” (hi hi, młodzież). Ten dzień skończył się przebiciem dwóch dętek za jednym zjazdem i poobijanymi żebrami. Choć do dziś kiepsko się ruszam, było warto!

W ciągu tego tygodnia, zmierzyłam

się z kilkoma moimi porachunkami. Porachunek, to takie coś, przez co przejedzie ktoś, a ja nie. Wcale nie muszę potrafić wszystkiego, ale jak rezygnuję to potem tak jakoś... swędzi. I dopóki tamtego nie przejadę, ciągle swędzi.
SAM_1736
Może to wszystko za mało, żeby nakręcić rowerowy hit, ale dla mnie bardzo wiele. Sama przekonałam się, że potrafię o wiele więcej niż mi się wydaje. Niestety, tym samym przekonałam się, że na co dzień strasznie jęczę i marudzę. Można by mnie cytować: “Oooo nie!”, “Tam? Chyba cię pogięło”, “Może jutro...”. Ja nie wiem, ale gdybym ja miała jeździć z taką babą to chyba bym jej ten rower zabrała i darowała zmartwień.

Na szczęście, po Fate’cie zostały nie tylko wspomnienia ale też kolejne plany i cele do zrealizowania. Nie myślcie sobie, że uznałam, iż wszystko już potrafię. Kiedy podzieliłam się tą wiadomością z kolegą, padło pytanie “No to kiedy?” I co ja mówię? “No nie wiem, nie w tym tygodniu, jeszcze bolą mnie żebra...”. Ale ze mnie gamoń...

Kiedy dostałam ten rower, myślałam, że jak go oddam, to każdy następny nie będzie już tak fajny. I to będzie straszne. Teraz, gdy go nie mam, mój dylemat jest o wiele poważniejszy. Jak się zachowam przed następnym wyzwaniem, wiedząc, że mając inny rower, podejmowałam je? Czy odważę się zjechać po tych samych zjazdach? Depnę mocniej na pedały kiedy będę miała ochotę odpuścić?
Przecież zawsze będę mogła wrócić i spróbować innym razem.

Jednak Horacy dobrze mówił, kiedy mówił Carpe Diem. Być może będzie można wrócić, a być może w tak zwanym między czasie ukradną mi rower?
Myślę, że lepiej nie ryzykować utraty szansy, tylko skupić się, wziąć głęboki oddech i puścić hamulce. Kiedyś będziecie sobie za to wdzięczni.