IMG_3933

Nareszcie! Szerokie grono rowerowych napaleńców czekało na ten dzień – 15.04. Pierwsza edycja w kalendarzu Bike Maratonu, wstępna weryfikacja efektów zimowych treningów, wdrożenie w rytm starowy...nazywajcie to jak chcecie

Mateusz Nabiałczyk

Niestety wszystkim juz o poranku miny zrzedły za sprawą obrazu nieba i tego, co sie na nim działo. Monolityczna zapora z chmur jak najbardziej deszczowych nie chciała odpuścić pomimo przemijających godzin, robiło się coraz bardziej mokro, grząsko i zimno. Mimo wszystko w myślach dalej optymizm, przecież elegancko trafiłem z oponami zamieniając komplet WTB Vulpine na Nobby Nica i Racing Ralpha.

Rozgrzewkę rozpocząłem wyjątkowo. Ruszyłem kwadrans przed startem i trwała ona bite 5 minut! Rzecz jasna wbrew nazwie ciepła mięśni nie poczułem, ale za to chłód zimnej dupy a i owszem. Rower cały upierdzielony, ja nie lepszy, chociaż twarz dalej koloru europejskiego...istna kraina czekolady.

Wszedłem do sektora...tak, wszedłem! Pierwszy raz od roku udało mi się wejść za barierki, a nie sterczeć obok, czekając aż front się przesunie i zrobi miejsce.

Po chwili sygnał do startu 1 sektora i jedziemy...początek wybitnie spokojny, wszyscy z kulturą, bez niepotrzebnych nerwów i chorych zagrań. Bardzo mi to przypasowało, bo wbrew wskazaniom pulsometru mogłem powoli dochodzić do optymalnego tempa.  Za trzecim zakrętem pierwszy przegrany – koleś prowadzi rower pod prąd. Myśle sobie, byle nie ja, niby rower przygotowany i sprawdzony, ale w taką pogodę cuda się dziać mogą. Mijają kolejne kilometry szerokiej szutrówki, która specjalnie na czas maratonu została zmieniona w błotnisą pulpę, powoli mijam ludzi i ściągam okulary przez które nic już nie widać.

Pełna kontrola, jadę w okolicach 40 miejsca i nagle czuję, że tył jakby troche mi bujał na nierównościach, a przecież jadę na sztywniaku. W tył wbiłem 2bary, więc albo miękkie podłoże daje taki efekt, albo wczoraj uszczelniony Ralfik zaczyna popuszczać. Po szybszym zakręcie jestem już pewien – opona się podwinęła, z tyłu jest poniżej bara. Kur..czak. Zsiadam, patrzę, opona puszcza bańki przez boczne ścianki. Chwytam pompkę i w miarę szybko uzupełniam brak powietrza. W międzyczasie mija mnie z 20-30 osób. Zaczynam odrabiać straty. Po chwili to samo...podskakuję na sprężynce. Myślę sobie, taki jesteś cfaniak, zawsze wiesz wszystko najlepiej, a robisz bezdętkę dzień przed zawodami na nowej i niesprawdzonej gumie. Usiłuję wkręcić wężyk w wentyl, niestety wszechobecny syf wkręca dzyndzel z presty. Mija mnie jadący z 2. sektora Dejv, po chwili goniący z 3. Angus.

IMG_3975

Wdech-wydech. Ponawiam próbę mocno dociskając końcówkę. Udaje się. Po chwili napompowane. Wykręcam węża i...wykręciłem, ale razem z rdzeniem zaworu...PSSST i od nowa. Dlaczego ja?! Trochę się uspokajam, bo wiem, że i tak już ‘po zawodach’.  Udało się, mogę jechać dalej. Bicek mocniej spuchnięty niż łyda, no ale nic. Sukcesywnie przebijam się do przodu, zjazdu MINI/MEGA nawet nie zauważyłem. Po chwili znowu czuję, że czegoś brakuje mojej oponie. Po asfalcie na płaskim nie przekraczam 25km/h. Do 3 razy sztuka...szybkie pompowanie, pokręcone kołem w przechyle – może się doszczelni. Nerwy biorą górę, szybko ruszam. Mijam ludzi jadąc, jak dziki. Pierwszy łuk i oczywiście gleba. Przynajmniej ułańska fantazja przeminęła. Dalej jadę spokojnie, dociskam tylko tam, gdzie się da. Jakoś idzie. Odwiedzam bufet na 40km, tankowanie+tradycyjnie pompowanie...może starczy do mety. Niektórych mijam dziś już po raz trzeci, pojawiają się ciekawe zjazdy i trawersujące single. Jestem naprawdę zdumiony, że coś takiego udało się wynaleźć we Wrocławiu, a że pogoda nie sprzyja, to ewolucje niektórych są przekomiczne, na szczęście bez obrażeń.

IMG_3933

Mnie się jakoś udaje unikać dalszych niespodzianek, po chwili mijam zrezygnowanego Angusa, który miał jechać MINI, ale...też nie widział rozjazdu.  Błoto mam już wszędzie. Ledwo widzę, do mety jakieś 15km, na szczęście sił mam całkiem sporo. Orientacyjnie pytam kolejno doganianych ludzi – większość z 1. sektora, znaczy się w Zdzieszo nie pojadę z 7...o ile w ogóle tutaj dojadę do mety.Jakoś leci, nawet współpraca z duetami rodzic+pociecha przebiega wyjątkowo sprawnie.

DSC_8953

Strzałka ‘do mety’. Próbuję przyspieszyć, bo sił nad wyraz dużo, ale jedyny tego efekt, to więcej jazdy zygzakiem.

Meta...

Jak się okazało, tragedii przesadnej nie ma, 79/669 na MEGA to może nie wynik 18. na GIGA Dejva, który debiutował w naszych barwach, ale z perspektywy zaistniałych zdarzeń całkiem nieźle. Sektora nie utrzymam, ale przynajmniej będzie o co walczyć w kolejnych edycjach. Powodów do narzekań nie może mieć też Wapid, który gdyby zostawiono M6, byłby 4.

DSC_8204

Tak poza tematem przewodnim, dało się zaobserwować prawdziwą ofensywę wielkiego koła. Mnóstwo tego 29” ustrojstwa jechało, ale na podziwianie szczegółów i wymianę doświadczeń nie było czasu i pogody. Każdy tylko myślał o tym, by jak najszybciej ogrzać przemoczoną dupę. Kilka godzin ekspozycji na deszcz przy 8*C zrobiło swoje.

Mój rower? A tak, mam...klocki hamulcowe zjechane w 80%, rudy łańcuch i kaseta, łożyska w korbie do reanimacji, kółeczka w przerzutce też, nawet w manetkach piasek zgrzyta. Skąd ja to znam? Hmmm BM Wieluń 2010?!

Miało być łatwo, było fajnie.