http://www.test.rowery650b.eu/images/stories/imprezy/2014/PolandBike-Konstancin/PB_Konstancin_Finish.jpg

Kolejny debiut LOTTO Poland Bike Marathon w sezonie 2014. Tym razem padło na podwarszawską miejscowość uzdrowiskową: Konstancin-Jeziorna. Miejsce znane nie tylko z tężni solankowej i Parku Zdrojowego, ale także z Centrum Rehabilitacji STOCER, które poskłada każdego „połamańca”. Zatem nie strach było o gleby i kontuzje, skoro ma się takich specjalistów dwie ulice dalej.

Piotr Wrotek

 

 

Park Zdrojowy w Konstancinie to dla mnie kolejne sentymentalne miejsce, w którym organizowany jest wyścig. W tym miejscu, w pobliżu tężni spędziłem trochę czasu, jako dzieciak inhalując drogi oddechowe. Był to okres, kiedy budziłem się w nocy nie mogąc złapać tchu i najczęściej kończyło się to na ostrym dyżurze, gdzie „biała siostra jak anioł” wbijała w mojej nie ukształtowane przez siodełko dupsko strzykawę z czymś rozkurczowym. Ojciec był tak wprawiony w odpalaniu Fiata 126p, że gdyby maluchy startowały w Formule 1, to na pewno by go zatrudnili w pit stopie. Ach… aż się łezka w oku kręci.

W tymże ciepło przeze mnie wspominanym parku ulokowane było miasteczko, w którym stawiło się około 800 zawodników. Razem z amatorami do wyścigu ruszyły prawdziwie gwiazdy – jeden z najlepszych kolarzy szosowych sprzed lat: Dariusz Baranowski oraz Magdalena Sadłecka, medalistka mistrzostw świata i Europy w kolarstwie górskim. Sama lokalizacja miasteczka, przestrzeń i otoczenie znakomite.

Przed samym startem krótka rozgrzewka. Startowałem ponownie razem z moim bratem, z którym chcieliśmy chwilę wcześniej objechać fragment wytyczony po tzw. górach czarnowskich. Byliśmy ciekawi jak organizatorzy zagospodarowali to ciekawe miejsce. Położone pośrodku lasu miejsce było niegdyś wykorzystywane do pozyskiwaniu piachu lub gliny. Teraz pozostały dwa olbrzymie doły w otoczeniu pagórkowatego terenu, które aż proszą się o eksplorację na 29 calach.

Startowałem z czwartego sektora z cichą nadzieją na powalczenie o trzeci. Jak to zwykle u mnie bywa, znowu lekko odstawałem na starcie, aby potem odrabiać na kolejnych kilometrach. Pierwsze trzy kilometry to bardzo szerokie asfalty i szutry, które pozwalały na „dzień dobry” ustawić się w sektorze do dalszej walki. Od trzeciego kilometra zaczęło się ciekawiej, gdzie przez długi fragment nie było za wiele miejsca na wyprzedzanie. Na tym etapie raczej starałem się nie tracić i utrzymać kontakt z resztą sektora.

Od mniej więcej 8. kilometra trasy zaczęły się smaczki. Mowa tu o wspomnianych wcześniej „górkach czarnowskich”. Szkoda, że ten fragment nie był pozostawiony na koniec, kiedy na trasie jest już znacznie luźniej. Tutaj została obnażona też jedyna chyba nieszczelność trasy. Podjazd po piachu i na górze 90 stopni w lewo można było skrócić jadąc po przeciwprostokątnej i nie marnując za wiele sił na wspinaczkę. To było zapewne do przewidzenia i takie miejsca chyba muszą być otoczone taśmą. Inaczej chyba nie da się ograniczyć cwaniakowania. Na tym etapie organizm zaczął już dostrajać się do tempa i zapowiadała się fajna jazda.

PB Konstancin

Fot. Zbigniew Świderski

Chwilę potem, przymusowa przerwa. Zator na mostku poprzez drobny strumyk. Jakże ja nie lubię takich miejsc. To, co zyskało się na wcześniejszych kilometrach tutaj zostaje skompresowane do kilkusekundowej przewagi. Przewaga 100 metrów redukuje się do 1 metra a w głowie świadomość, że ten, który jechał pierwszy, zapewne w żadnej kolejce nie stał, więc ma to jakiś wpływ na rating. Minusem takich zatorów jest też to, że zawsze znajdzie się kilku cwaniaczków, którzy chcą wykorzystać okazję i ominąć kolejkę. Co z takimi robicie?

Kolejne kilometry, to żmudny dojazd po płaskim do Wisły. Ścieżki w lesie przerodziły się w szutry a potem w nadwiślańskie tereny. Do rozjazdu mini/max łapałem się grupek, by potem przeskakiwać do kolejnych. Szło mi naprawdę dobrze. Zaraz po rozjeździe postanowiłem oderwać się od jednej z takich grupek i pociągnąć do przodu. Po chwili tego żałowałem, gdyż za zakrętem w lewo dmuchnęło mi prosto w twarz i zaczęło się nerwowe szukanie koła, za którym można by było się schować. Na horyzoncie pojawił się Krzysiek Świerczewski z Clear Bike Team, którego poprawiając tempo, postanowiłem dogonić. Udało się "złapać jego cień" i kilka kilometrów współpracując dogoniliśmy kolejną grupkę. Dzięki Krzysiek za współpracę! Od tego momentu jechało mi się już lekko i przyjemnie, utrzymując solidne tempo.

PB Konstancin

Fot. Agata Imielińska

Trasa ciągnęła się wzdłuż Wisły. Chwilami jechaliśmy po wale przeciwpowodziowym, chwilami za wałem. Tam, za nim było dużo radości, gdyż można było chwilkę potaplać się w błocie. Na Mazowszu nic tak skutecznie nie zakleja opon jak nadwiślańska glinka, co potwierdziło się również tutaj.

Ostatni etap trasy to spore wertepy. Przeorane drogi pomiędzy polami i kępy trawy na wale wzdłuż rzeki Jeziorki dały we znaki tyłkowi. Gdybym wiózł mleko w baniaku, to nawet UHT by się ubiło na masło. Przypomniał mi się Wieliszew i dwudziestoczterogodzinny maraton Mazovii. Tam podobne wertepy. Finiszowaliśmy wzdłuż rzeki po uroczych ścieżkach parku. Wyścig ukończyłem na miejscu 141/343 z ok. 16 minutową stratą do zwycięzcy.

PB Konstancin

Fot. Wojtek Zalewski

Był to kolejny bardzo udany wyścig relacjonowanego przeze mnie cyklu. Widać, że nie tylko ja wysoko sobie cenię maratony organizowane przez Grzegorza Wajsa, gdyż pomiędzy samym wyścigiem i pisaniem tej relacji portal velonews.pl ogłosił LOTTO Poland Bike Marathon najlepszą imprezą mtb 2014 roku.

Zapowiadano, że trasa w Konstancinie została wytyczona tak, że każdy powinien być zadowolony. I faktycznie było sporo urozmaiceń i dla każdego coś dobrego. Były szutry, single po lesie, błoto nad Wisłą, lekko pagórkowaty teren, piasek. To, co ewentualnie bym zmienił to odwrócił kierunek jazdy po trasie. Chętnie pierwsze kilometry zostawiłbym sobie na koniec, kiedy nie ma już tłoku i można delektować się pokonywaniem takich ścieżek jak w „górach czarnowskich”.

Reasumując, kolejny udany wyścig. Jestem zadowolony, że i tym razem udało uniknąć się jakichkolwiek problemów sprzętowych i można było koncentrować się jedynie na jeździe. Dla wielu dodatkowym plusem będzie też powrót Zbigniewa Świderskiego, którego obiektyw ponownie uchwycił prawie wszystkich uczestników.